Jak ktoś mądry kiedyś powiedział:" Powroty są bolesne,
ale konieczne" i z tym się zgadzam. Postanowiłam dla odmiany powrócić do
mojego porzuconego trochę haed'a Sacred Hour.
I pewnie zastanawiacie się, dlaczego rozpoczęłam tak rzewnie
posta..... Moi stali czytelnicy zapewne pamiętają moje rozterki z tym projektem,
ale nowoprzybyli niekoniecznie mogą o tym wiedzieć. Pomyliłam kolory, które
znacznie od siebie odbiegają kolorystycznie.
Wiele z Was radziło mi, abym się
tym nie przejmowała i kontynuowała dalej prace już z właściwym kolorem. Tak
zaczęłam robić. I niestety już na pierwszych rządkach poległam. Bardzo wyraźnie
pojawia się odcięcie, które w dalszy krzyżykowaniu będzie znacznie widoczne.
Kiedy doszłam do tego, byłam załamana, bo nie bardzo wiedziałam co z tym faktem
zrobić. Bo przecież nie porzucę wielomiesięcznej pracy, a i nie lubię uciekać
od niepowodzeń....Wymyśliłam, że kilka pierwszych rządków będę wyszywała na
zmianę, aż kolory się na tyle wymieszają, że nie będzie widać tej granicy. Nie wiem
co z tego wyjdzie, ale muszę coś próbować robić. Nawet nie wyobrażacie sobie,
jak bardzo jestem zła na siebie, że doprowadziłam do takiej pomyłki i że tak
późno zorientowałam się.... Ale plus jest chociaż w tym, że będę mądrzejsza...
Póki, co haft wygląda tak:
Podoba mi się, że obraz wyłania się powolutku. Z bliska nic nie widać, a z daleka ukazują się poszczególne elementy. Ma w sobie coś tajemniczego i nie mogę się doczekać, kiedy go ukończę.
A co słychać na Waszych kanwach?
Zachęcam Was także do odwiedzania mnie na Instagramie